O pisaniu #1

 Pedantyczność vs bałaganiarstwo


Jestem bałaganiarą, to fakt. Nie przeszkadza mi nieposkładane pranie, skarpetki walające się po podłodze (byleby nieśmierdzące!), naczynia oczekujące na umycie czy setki innych drobiazgów, które wielu ludzi doprowadza do szewskiej pasji. Jedyne czego nie lubię to walające się po podłodze drobne zabawki, bo zawsze jest tak jak z tym sławetnym klockiem LEGO.

Może inaczej - ja bardzo lubię porządek i bardzo lubię go mieć, ale jednocześnie uważam, że sprzątanie jest tak prozaiczną i przereklamowaną czynnością, że ograniczam je do niezbędnego minimum. Więc okey, przyznaję się już bez wymówek, tak, jestem bałaganiarą.

Natomiast jeżeli chodzi o kwestie pisarskie pedantyczności i dokładności, mógłby pozazdrościć mi zegarmistrz.

Nie, nie w kwestii językowej czy korekty (pozdrawiam redaktorki, korektorki i korektorów załamujących dłonie nad moimi tekstami i przecinkami, wycinającymi totalne chołubce w każdym dowolnym miejscu), głównie chodzi o świat przedstawiony w książkach. 

Pal licho, jeżeli umieszczam akcję w czasach współczesnych i w dobrze sobie znanym miejscu, czy jak w przypadku mojego debiutanckiego Cienia Judasza, poszłam totalnie na skróty, tworząc wymyślone miejscowości, będące zlepkiem kilku różnych miejsc (co w sumie okazało się być jeszcze gorsze, bo pod koniec topografia zaczęła mi się całkiem plątać w głowie i już nie wiedziałam, czy sklep był przy końcu, w środku wsi, koło kościoła czy parku). Prawdziwa droga przez mękę zaczyna się, gdy umieszczasz akcję w mało sobie znanym miejscu w dodatku w czasie przeszłym.




O Panie i Panowie, co ja przeszłam, próbując odtworzyć obecną i dawną topografię Rzeszowa, w którym nie było mnie kilka lat. Każdy sklepik, każdy najmniejszy punkt był przeze mnie dokładnie sprawdzony na mapie łącznie z wystrojem kawiarni czy podawanym wówczas menu. Tytaniczna praca, która jednocześnie okropnie spowalnia cały proces twórczy, bo nagle okazuje się, że z czasu przeznaczonego na pisanie dziewięćdziesiąt procent zostaje przeznaczony na research i ustalenie, czy talerzyk, na którym podano kawałek sernika, był biały, czy może miał złotą obwódkę.  

Dziękuje za czasy, w których w internecie i social mediach znajdziesz wszystko i jednocześnie je przeklinam, bo nie sądzę, by dawniej pisarze mieli takie rozkminy, bo zwyczajnie, nie mieli ku temu narzędzi.

A w sieci znajdziesz dosłownie wszystko: rozkłady jazdy, repertuar kin, piosenki, które mogły lecieć wówczas w radio. Mnóstwo drobnych informacji, które tworzą klimat i jednocześnie, o zgrozo, przypadkiem mogą rozwalić Ci całą misternie skonstruowaną akcję, bo nagle okazuje się, że akurat kawiarnia, w której umieszczasz kluczową scenę i która może się zadziać tylko tam była w czasie, o którym piszesz zamknięta z powodu remontu.

I co wtedy? Przenosić czas akcji? Rozwalać pół planu, bo nie pasuje? Czy zwyczajnie olać, na korzyść fikcji literackiej? Pytanie, na które każdy musi odpowiedzieć sobie sam i sam podjąć decyzję.

Nadmierny perfekcjonizm to wada i to wada, która potrafi solidnie dać w kość i utrudnić życie. W najlepszym razie sprawia, że gryziesz palce z nerwów, w wydaniu hardcore - że masz ochotę rzucić wszystko w pizdu.

W najgorszych momentach dochodziło do tego, że gdy pisałam o jakimś konkretnym miejscu w konkretnym czasie, to muszę sprawdzić nawet pogodę, jaka wówczas panowała. Przecież nie darowałabym sobie, gdyby czytelnik wytknął mi, że przecież dnia trzeciego lipca 1999 o godzinie trzynastej czterdzieści dwa nad Rzeszowem niebo było nieskazitelnie czyste, a nie że jakieś tam chmurki se po niebie płynęły. I to jeszcze w kształcie psa!

Staram się walczyć z nic niewnoszącą pedantycznością, staram się cały czas powtarzać sobie, że najważniejsza jest fabuła, akcja i napięcie, a nie drobiazgowość i że normalni ludzie nie pamiętają co do minuty refleksów słońca sprzed dwóch, pięciu czy trzydziestu lat. Jestem z siebie dumna, bo w tekście, który pisze teraz, nie sprawdziłam starych prognoz ani razu (update - raz! Czy ktoś z was pamięta, że pod koniec listopada 1999 miał miejsce "niespodziewany" atak zimy? Nie? Tak sądziłam :) Nie mam jednak też dokładnie określonego dnia tygodnia, więc jest mi tym łatwiej okiełznać stary nałóg.

Szczerze podziwiam wszystkich piszących opowieści retro. Jesteście wielcy!



Komentarze

Popularne posty